poniedziałek, 6 października 2014

O mnie


Rúadhnait - z irlandzkiego znaczy tyle co "rudowłosa".

Nie lubię mówić o sobie, ale coś spróbuję wymyślić ;)
Mam na imię Kasia, mam 17 lat i marnuję już 2 rok życia w LO. Na profilu humanistycznym, żeby było zabawniej.
Jestem chorobliwie nieśmiała, ale tylko w kontaktach bezpośrednich, bo pisać mogę z każdym i o wszystkim. Z drugiej strony, jak już się do kogoś przywiążę i wpuszczę go do mojego małego światka, to już na wieki wieków.
Interesuję się sportem, szczególnie kocham siatkówkę i marzy mi się kariera dziennikarki sportowej. Połączyło bo to dwie moje największe pasje, czyli wspomniany już sport i pisanie. Uwielbiam wymyślać i tworzyć, piszę odkąd pamiętam i niektórzy nawet twierdzą, że mi to wychodzi. Dużo czytam, książki są dla mnie najlepszym sposobem na spędzanie wolnego czasu. No, może pomijając oglądanie seriali i filmów. I Tumblra.
Od kilku miesięcy uczę się grać na gitarze. Z jakim skutkiem - nie mnie to oceniać, zapytajcie moich sąsiadów ;) Muzyka jest istotną częścią mojego życia. Zawsze jestem otwarta na nowe gatunki, jednak w gronie moich ulubionych od zawsze są rock - ten klasyczny, jak i wszystkie jego odmiany, i reggae. Kocham też robić zdjęcia. Wszystkim i wszystkiemu.
Jestem dość specyficznym stworzeniem, bywam aspołeczna, mam dziwne poczucie humoru i artystyczną duszę (tak myślę ;p)
Jeśli masz ochotę - pisz śmiało na adres volleylover@10g.pl

wtorek, 4 marca 2014

Poddaję się

Już pewnie wszyscy, o ile ktoś tutaj jeszcze zagląda, domyślili się, że mój ambitny plan zrealizowania wyzwania  365 days of writing prompts wziął w łeb. Od samego początku wiedziałam, że tak będzie, ale łudziłam się, że tym razem doprowadzę coś do końca. Nie udało się, tak jak się spodziewałam, poprzeczkę postawiłam sobie zbyt wysoko. Od początku miałam problemy z pomysłami, wygospodarowaniem czasu etc. Żałuję tylko, że to wszystko skończyło się zanim tak naprawdę się zaczęło. A przez wyzwanie podupadł cały blog. Dlatego postanowiłam oficjalnie przyznać się do porażki. Te słowa mnie fizycznie bolą. Nienawidzę przegrywać. Teraz postaram się dodawać notki bardziej regularnie, a i może od czasu do czasu wykorzystam co ciekawsze prompty z tamtego wyzwania ;)
Mam nadzieję, że uda mi się to teraz rozkręcić na poważnie, a i Czytelników też zacznie przybywać tu nieco więcej.

Love,
Rúadhnait.

piątek, 17 stycznia 2014

Wyzwania dzień siedemnasty

17 stycznia
Szczerze oceń swoje zachowanie w sytuacji kryzysowej. Czy jesteś zadowolona ze sposobu w jaki zareagowałaś?

Z takimi rzeczami zawsze mam pewien problem, bo chyba jeszcze nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Pod tym względem jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem ;) Jeśli mam sobie takową wyobrazić - bardzo wiele zależy od tego jak rozumieć sytuację kryzysową? Czy jako bycie świadkiem wypadku, zgubieniem się w lesie w środku nocy czy może jako zapomnienie tekstu podczas publicznego wystąpienia? Moim zdaniem każde z tych zdarzeń jest kryzysowe i w każdym wypadku zachowałabym się inaczej. Jednak wydaje mi się, że nie dałabym ponieść się emocjom. Bałabym się, może nawet strach sparaliżowałby mnie na kilka chwil, ale racjonalne myślenie nie dałoby się tak po prostu wyłączyć. Przynajmniej starałbym się szukać wyjścia z sytuacji, pomagałabym sobie w jakikolwiek sposób.
Z drugiej strony to są tylko moje domysły, bo materii w tej kwestii nie mam żadnej. Może zaczęłabym płakać i beznadziejność sytuacji nie pozwoliłaby mi na zrobienie czegokolwiek a może niczym MacGyver poradziłabym sobie ze wszystkim, nie pokazując żadnej słabości. W tę drugą wersję śmiem wątpić, ale kto wie. Adrenalina robi z ludźmi różne rzeczy ;)

czwartek, 16 stycznia 2014

Wyzwania dzień szesnasty

16 stycznia
Większość z nas jest wspaniała w zaniżaniu własnej wartości, a niezbyt dobrzy w przeciwną stronę. Opowiedz o ulubionej rzeczy w sobie.

Zawsze wydawało mi się, że jestem dobrą przyjaciółką. Potrafię, a co więcej, lubię słuchać ludzi i zawsze przy tym staram się poradzić, pocieszyć lub pomóc w jakiś inny sposób. Sekrety innych są u mnie bezpieczne, bez względu na wszystko. Często potrafię zignorować swoje problemy, tylko po to, by pomóc najbliższym. Na dłuższą metę jest to męczące i niezdrowe, ale przedkładam ich dobro ponad swoje.  Uwielbiam rozweselać ludzi, którzy coś dla mnie znaczą, wywoływać uśmiech na ich twarzach. Choć mam problemy z okazywaniem uczuć, to próbuję w jakiś sposób sprawić, by czuli się przeze mnie kochani i doceniani. Zawsze staram się być szczera, choć nie lubię sprawiać przyjaciołom przykrości. Trudno nawiązuję kontakty, ale jeśli już kogoś polubię, to bardzo się do niego przywiązuję i na stałe wpuszczam go do mojego małego światka.

wtorek, 14 stycznia 2014

Wyzwania dzień piętnasty

15 stycznia
Rozmowa o religii lub polityce z osobą, której naprawdę nie znasz nigdy nie jest dobrym pomysłem - tak czy nie?

Myślę, że dyskusja o polityce czy religii pozwala ludziom się poznać. Nasze wierzenia czy przekonania dużo o nas mówią. Lepiej te tematy mieć za sobą już na początku znajomości, niż później zostać niemile zaskoczonym w jakiejś kwestii. Czasami też jest tak, że gdy rozmawiamy z przyjaciółmi czy dobrymi znajomymi, nie chcemy ich urazić, dlatego możemy ukrywać swoje prawdziwe odczucia, by nie zaczynać kłótni, gdy się z czymś nie zgadzamy. Jeśli mamy za rozmówcę osobę, której kompletnie nie znamy, raczej nie liczymy się z nią aż tak bardzo. Chyba, że chcemy zrobić dobre wrażenie. Wtedy lepiej zmienić temat na bardziej bezpieczny i neutralny, bo jak wiadomo na tle politycznym i religijnym zawsze wybuchają największe spory. Są inne, przyjemniejsze rzeczy do omawiania, jednak jeśli nie miałabym wyboru, mogłabym podjąć dyskusję o polityce czy religii z kimś kompletnie obcym.

PS. Zdaję sobie sprawę, że ominęłam 2 dni, ale tamte zadania mnie chwilowo przerosły ;)

Wyzwania dzień trzynasty

13 stycznia
Zwiedź swój pokój, jakbyś widziała go po raz pierwszy. Udawaj, że nic nie wiesz. Co widzisz? Kim jest osoba, która tutaj mieszka?

Pokój jest bardzo malutki. Na tej niewielkiej powierzchni panuje spory bałagan. Wszędzie walają się ubrania, kartki i inne bibeloty. Komodę w większości zajmują pudełka z koralikami, zapięciami, łańcuszkami, własnoręcznie plecionymi bransoletkami i kolczykami, motki muliny, kordonka i włóczki. Na biurku stoi otwarty laptop, odrobinę za bardzo rozgrzany od ciągłego użytkowania. Obok niego leży sterta kartek i karteluszek, większość z nich jest gęsto zapisana. W małej, drewnianej ramce znajduje się zdjęcie kilkuletniego chłopca, dumnie stojącego obok robota z Gwiezdnych Wojen, ułożonego z klocków lego. Po drugiej stronie znajduje się wysoka, narożna nadstawka, na której nie ma ani skrawka wolnego miejsca. Na najniższej półeczce walają się małe figurki, zagubiona biżuteria, małe szkatułki, puste flakoniki po perfumach i zaprzęg świętego Mikołaja, nie schowany jeszcze po świętach. Wyższą, środkową półkę zajmują książki, poukładane w równym rządku. To samo znajduje się na samej górze nadstawki. Szuflada przy biurku wypełniona jest po brzegi i nie da się w niej nic znaleźć. Pod szufladą mamy szafkę z podręcznikami i zeszytami szkolnymi.  Biurko styka się z piętrowym łóżkiem, którego dolna część cała zajęta jest przez pluszowe zabawki. Dwie z nich od razu rzucają się w oczy - pies i panda, obie mają około metra wysokości. Obok łóżka stoi szafa i regał, częściowo zajęty przez ubrania a częściowo przez torby z przeróżnymi ścinkami materiałów, papierów, wstążek i innych tego typu rzeczy. Ściany są jasnozielone, a kolor mebli zostałby pewnie określony jako "olcha".
Osoba, która tu mieszka na pewno jest bałaganiarzem, to od razu rzuca się w oczy. Wszędzie walające się kartki, dają do zrozumienia, że uwielbia pisać. Książki też zajmują znaczące miejsce w jej życiu. Ma w sobie trochę z dziecka, może nawet więcej niż trochę. Jest przywiązana do przyjaciół i rodziny. Potrafi odnaleźć się w chaosie jaki panuje wokół, on jej nawet pomaga. Ma problemy z podejmowaniem decyzji, często zmienia zdanie. Chyba niewiele jest jej do szczęścia potrzebne.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Wyzwania dzień jedenasty

11 stycznia
Jeśli mogłabyś przeczytać książkę opisującą wszystko co zdarzyło i dopiero zdarzy się w twoim życiu, przeczytałabyś ją? Jeśli tak, musiałabyś przeczytać ją od początku do końca.

Zdecydowanie nie. Bo jaki byłby sens przeżywania każdego kolejnego dnia, jeśli wiedzielibyśmy co się stanie? Owszem, bylibyśmy przygotowani na niektóre sytuacje, ale jeśli wszystko byłoby już zapisane, to i tak nie moglibyśmy zmienić naszego przeznaczenia. Stracilibyśmy bardzo ważną cechę naszego życia - jego nieprzewidywalność. Każdego ranka budzilibyśmy się z przeświadczeniem, że wiemy co nas czeka i nie mamy na to wpływu. A o ile lepsze jest życie, gdy możemy gdybać, marzyć i tworzyć własne scenariusze naszych dalszych losów? Przeczytanie takiej książki mogłoby zniszczyć to wszystko. Nie wzięłabym jej do ręki pod żadnym pozorem. Wolę żyć nieświadoma tego, co może czekać mnie w przyszłości.

Wyzwania dzień dziesiąty

10 stycznia
Wanilia, czekolada czy coś kompletnie innego?

Nie wiem czy mam ulubiony smak. Kocham wszystko co słodkie, ale z drugiej strony często mam ochotę na coś ostrego. Owocowe smaki też mają stałe miejsce wśród ulubionych. Ale chyba nic nie zastąpi czekolady. W każdej formie - do picia lub w tabliczkach, z nadzieniem czy nie - kocham ją miłością bezgraniczną.

czwartek, 9 stycznia 2014

Wyzwania dzień dziewiąty

9 stycznia
Jesteś zamknięta w pokoju z czymś, czego najbardziej się boisz. Opisz co jest w pokoju.

Ciemność. Otacza mnie ze wszystkich stron. Jest tak ciemno, że nie widzę różnicy, gdy otwieram i zamykam oczy. Wyciągam dłonie na boki i uderzam nimi w twarde ściany. Są tak blisko, że nie mogę wykonać żadnego ruchu. Po chwili uświadamiam sobie, że leżę w trumnie. Zimny szpon strachu chwyta mnie za gardło. Panikuję, zaczynam się szarpać i krzyczeć. Nie pomaga.
Nagle udaje mi się wydostać. Nie wiem jak to się dzieje, ale wieko uchyla się. Nie zasypuje mnie ziemia, jak się spodziewałam. Wychodząc z trumny, staje na równej, zwyczajnej podłodze. W pokoju panuje mrok, jednak nie tak gęsty jak przed chwilą. Po kilku chwilach moje oczy przyzwyczajają się do tych warunków. Obok trumny dostrzegam jakiś mały kształt i gdy pochylam się, by sprawdzić co to jest, okazuję się, że znalazłam latarkę. Szybko ją podnoszę i gorączkowo szukam włącznika. Słaby snop światła w pierwszej chwili całkowicie mnie oślepia. Mrugam kilkakrotnie.
Trudno mi ocenić rozmiary pomieszczenia, bo latarka oświetla tylko niewielki obszar przede mną. Ruszam przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Błądzę, nie wiedząc czego właściwie szukam. Nagle dostrzegam zarys jakiejś postaci, tuż przed sobą. Gdy przesuwam światło na leżący kształt, rozpoznaję w nim mojego tatę. Mam wrażenie, że śpi. Podchodzę bliżej, z rosnącym niepokojem. Będąc już całkiem blisko dostrzegam szeroko otwarte oczy, wpatrzone nieruchomo w sufit. Wyciągam przed siebie drżącą dłoń i dotykam jego twarzy. Jest zimna jak lód. Odskakuję przerażona, a rozdzierający krzyk wyrywa mi się z piersi. Cofając się gwałtownie potykam się o coś i upadam. Latarka wypada mi z ręki. Toczy się po podłodze, nie wyłączając się jednak. Mimowolnie podążam wzrokiem za snopem światła, który pada na przeraźliwie bladą twarz mojej mamy. Zrywam się na równe nogi, nie zwracając uwagi na łzy płynące po policzkach. Łapię latarkę i świecę nią wokoło, widząc ich wszystkich. Moich braci, przyjaciół. Wszyscy moi najbliżsi są tutaj. Martwi.
Brakuje mi oddechu, do kolejnego krzyku. Szloch wstrząsa moim ciałem, gdy się cofam, ale nie potrafię oderwać oczu od widoku przed sobą. Uderzam plecami w ścianę, nigdzie jednak nie widać drzwi, okna, ani innej drogi ucieczki. Przesuwam latarką wokół, widząc pusty wzrok ludzi, których tak kocham. Snop światła pada na trumnę, która wciąż tu jest. Dopiero teraz zauważam, że nie jest pusta. Gdy robię krok w jej stronę, czuje jak robi mi się niedobrze. Widzę siebie, leżącą nieruchomo, moja twarz jest trupioblada, a powieki mam przymknięte.
Nogi się pode mną uginają i upadam na ziemię. Słyszę trzask pękającego szkła i latarka gaśnie, ponownie pozwalając ciemności mnie pochłonąć. 

Wyzwania dzień ósmy

8 stycznia
Opowiedz o nauczycielu, który miał wpływ na twoje życie, dobry lub zły. W jaki sposób zmieniło się twoje życie przez nią/jego?

Wydawało mi się, że nie miałam nauczyciela, który w jakiś sposób wpłynął na moje życie. Ale po dłuższym zastanowieniu przypominam sobie jedną osobę, moją germanistkę z gimnazjum. Za niemieckim nigdy nie przepadałam, a ona zraziła mnie do niego jeszcze bardziej. Każdy bał się jej lekcji, sporo od nas wymagała i często krzyczała, jeśli ją zawodziliśmy. Była taką szkolną "kosą". W dodatku, na początku mojej znajomości z panią D. zwyczajnie się na mnie uwzięła. Przyznam, że sporo w tym było mojej winy, ale i tak zrzucałam wszystko na jej parszywy charakter i nienawidziłam jej całym sercem. Nieco później dowiedziałam się, że jest wielką fanką siatkówki i ogólnie sportów wszelakiej maści. Organizowała szkolne wyjazdy na mecze Skry Bełchatów, gdy odbywały się w łódzkiej Atlas Arenie i zawsze korzystałam z okazji. To jest najlepszy dowód na to, że sport łączy ludzi. Okazało się, że nie jest taka zła, a nawet więcej - była bardzo sympatyczna (wtedy, gdy kończyły się lekcje niemieckiego ;)). Mogę szczerze powiedzieć, że jeśli moje marzenie się spełni i zostanę dziennikarką sportową, to będzie w tym spora jej zasługa. To wszystko dlatego, że kiedy napisałam swój pierwszy artykuł, od tak, dla ćwiczenia, postanowiłam, że miło byłoby poznać czyjąś opinię na jego temat. Pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy była właśnie pani D. Była polonistką, dlatego mogła ocenić go pod względem stylistycznym, a do tego tematyka sportowa nie była jej obca. Pełna obaw i strachu, poprosiłam ją o pomoc, po którejś z lekcji niemieckiego. Bardzo ucieszyła się, że zwracam się akurat do niej i obiecała zerknąć w wolnej chwili. Od tamtej pory przynosiłam jej każdy tekst, który udało mi się napisać i za każdym razem słyszałam od niej tak wiele ciepłych słów, pomagała mi znaleźć i wyeliminować błędy. Bardzo zapadło mi w pamięć, gdy po przeczytaniu tego pierwszego artykułu powiedziała mi, że chciałaby, by tak wysoki poziom prezentowali sobą ci "prawdziwi" dziennikarze. Skakałam z radości pod sufit, naprawdę :) To ona powtarzała mi, że muszę iść w tym kierunku, bo jestem do tego stworzona. Pomogła mi obrać cel i dążyć do jego spełnienia. Jestem za to naprawdę ogromnie wdzięczna i nigdy o tym nie zapomnę,

wtorek, 7 stycznia 2014

Wyzwania dzień siódmy

Bezradność - to tępe, chore uczucie, gdy nie masz kontroli nad tym co się dzieje. Kiedy ostatni raz się tak czułaś i jak co z tym zrobiłaś?

Kiedy pomyślę o bezradności, braku kontroli, to przychodzi mi do głowy tylko jedna, dość dziwna, sytuacja. Jakiś czas temu przeżyłam najgorszy poranek swojego życia. Po całonocnym maratonie filmowym z moim ziomkiem, wstałam jak co dzień i poszłam się przebrać. Sekundę po tym jak weszłam do łazienki zakręciło mi się w głowie. W mgnieniu oka zrobiło mi się strasznie duszno i musiałam przysiąść na podłodze, żeby nie stracić równowagi. Jak się okazało, to nie było najgorsze. Po odczekaniu kilku chwil byłam w stanie jakoś się przebrać i wyjść z pomieszczenia. Jednak zanim dotarłam do pokoju złapał mnie największy ból jaki kiedykolwiek miałam. To co w tamtej chwili czułam, jest nie do opisania. Jakby czyjaś ręka zacisnęła się na moim brzuchu i nie miała zamiaru puścić. Nie pomagało mi kompletnie nic, rzucałam się po łóżku, ale żadna pozycja nie przynosiła ulgi. Nawet oddychanie sprawiało mi pewną trudność. Byłam kompletnie bezsilna, nie miałam żadnego wpływu na to co się dzieje i nie mogłam temu zaradzić. Nie do końca docierało do mnie co się działo wokół, ten ból mnie otumanił i przyćmił wszystko inne. Co z tym zrobiłam? Nic. Jedynym wyjściem było to przeczekać i mieć nadzieję, że przejdzie jak najszybciej. Po kilku a może kilkunastu minutach, które ciągnęły się niczym wieczność, ból zmalał, a potem odszedł całkowicie, równie nagle jak się zaczął. To była najdziwniejsza i najbardziej niepokojąca sytuacja jaka mi się ostatnio zdarzyła. Oby nigdy więcej.

PS. Tamtej nocy, oglądałyśmy najnowsze odcinki "The walking dead" i gdy to wszystko minęło, śmiałyśmy się z Oliwią, że ja też złapałam tego wirusa, co postaci z serialu. Objawy były niepokojąco podobne... ;)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wyzwania dzień szósty

6 stycznia
Ile trwał najdłuższy okres, który spędziłeś z dala od osoby ci bliskiej? Opowiedz o tym.

Jestem na tyle szczęśliwym człowiekiem, że wszystkich moich bliskich mam w zasięgu ręki. Spotykam się z nimi tak często jak tylko mogę. Przerwa w widywaniu się z przyjaciółmi chyba nigdy nie wyniosła więcej niż 2-3 tygodnie. Ostatni raz coś takiego przydarzyło mi się chyba w minione wakacje. Wtedy wyjechałam do rodziny, do niewielkiej mieścinki w Wielkopolsce. To chyba jedno z moich ulubionych miejsc na ziemi, miasto samo w sobie nie ma wiele do zaoferowania, z wyjątkiem pięknego jeziora. Czas płynie tam jakoś wolniej, spokojniej. Wracając do tematu - spędziłam tam około 20 dni, a przyjaciele zostali jakieś 200 km ode mnie. W tym wypadku jednak przyniosło mi to ulgę. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to egoistycznie, ale tuż przed wyjazdem moja przyjaciółka bardzo mnie zdenerwowała, dlatego ta chwila z dala od niej, dała mi czas, by ochłonąć, spojrzeć na sytuację z innej perspektywy i w wyniku nie sprowadzić katastrofy na moje życie. Miałam obok siebie moich cudownych kuzynów i znajomych z tamtych okolic, więc oni też przyczynili się do mojego dobrego samopoczucia. Ale gdy cała złość wyparowała, a stało się to już w kilka dni po wyjeździe, zaczęłam bardzo tęsknić za moim ziomkiem, bo gdyby była ze mną, te wakacje byłyby o wiele lepsze. Czas, który spędzamy razem zawsze jest na swój sposób magiczny i chyba nie mam złych wspomnień o takich chwilach. Bo mój ziomeczek jest najlepszy na świecie <3 :)

PS. Wyszło chyba troszkę nie na temat, hm? ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

Wyzwania dzień piąty

5 stycznia
Weź pierwsze zdanie ze swojej ulubionej książki i uczyń je pierwszym zdaniem swojego postu.

Dzień był szary i potwornie zimny, a psy nie chciały iść śladem. Głód czynił każdy kolejny krok coraz trudniejszym. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł cokolwiek, o mięsie nie wspominając. Jadalne rośliny, które udawało mu się znaleźć, wcale go nie zaspokajały, a przeżuwanie ich jeszcze bardziej męczyło. Nie mógł jednak wrócić. Choć ich nie widział, czuł oddech pogoni na swoim karku. Choć ich nie słyszał, niejednokrotnie budził się w nocy, pewien, że zakradli się do jego obozu i za chwilę zostanie pozbawiony głowy.
Prychnął pod nosem. Obóz. Nie wiedział, czy miejsca, w których sypiał można było określić tą szczytną nazwą. Rozkładał na ziemi swój znoszony, brunatny płaszcz, a obok kładł małą sakwę z całym dobytkiem, który zdołał zabrać w pośpiechu. Gdy spał, psy zawsze kręciły się gdzieś w pobliżu. Tylko czasem oddalały się nieco dalej, by szukać pożywienia. Nie raz zastanawiał się czy zabranie ich ze sobą było dobrym pomysłem. Człowieka z dwoma brytanami z pewnością łatwiej było wytropić. Trudniej jednak było go zabić.
Tak bardzo chciałby, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem. Sam był sobie winien i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlaczego musiał wybrać drogę na skróty i przejść obok tych piekielnych stajni? Dlaczego odwrócił się, słysząc hałas za plecami i zobaczył Zaprzysiężonego pochylonego nad ciemnym kształtem, leżącym u jego stóp. Dlaczego zatrzymał się, gdy zobaczył, że z trzymanego przez mężczyznę sztyletu rytmicznie kapie świeża krew? Ojciec tak wiele razy go ostrzegał, jego słowa wciąż rozbrzmiewały mu w głowie.
To miasto jest niebezpieczne, Nyle. Nie waż się zapuszczać po zmroku w ciemne uliczki i nie wychodź poza mury. Udawaj głuchego, cokolwiek by się nie działo. Niektóre głosy nie są przeznaczone dla takich jak my.
Znowu nie spełnił prośby staruszka. Nie miał nawet czasu by zawiadomić go co się dzieje. Miał nadzieję, że strażnicy nie widzieli, w którym z domów zniknął. Wracanie się po rzeczy było bardzo ryzykownym posunięciem. Błagał bogów, by jego głupota nie zesłała nieszczęścia na jego rodzinę. Za każdym razem, gdy myślał o małej Keelin, miał w oczach łzy.
Gdy dzień chylił się ku końcowi, nie miał pojęcia jak dużo przeszedł. Nie wiedział nawet, czy wciąż idzie w dobrym kierunku. Położył się na mchu pod dębem i  przykrył się wytartym płaszczem, który ściągnął z ramion ostatkiem sił. Na początku zawsze wybierał wielkie, stare drzewa. Mógł wtedy wspiąć się na jego grube gałęzie i spędzić noc, ukryty za zasłoną liści. Jednak po wielu dniach spędzonych w drodze, nie miał na to siły. Nigdy nie palił też ogniska. Za duże ryzyko. Zwinął się w ciasny kłębek i przymknął oczy. Okrycie nie dawało mu ochrony przed zimnem, dlatego drżał na całym ciele. A może to był strach?

- Déithe, cabhrú liom. - szepnął, nie mając nadziei, że ktokolwiek go usłyszy.

_______________________________________
Książka, z której zaczerpnięte jest pierwsze zdanie, to "Nawałnica mieczy. Stal i śnieg." Czyli 3 część "Pieśni lodu i ognia". Nie wiem czy można ją nazwać moją ulubioną, ale z tych które miałam pod ręką, tę lubię najbardziej :)
PS. Ostatnie zdanie znaczy tyle co "Bogowie, pomóżcie mi" (przynajmniej mam taką nadzieję, opierałam się na internetowych słownikach ;))

sobota, 4 stycznia 2014

Wyzwania dzień czwarty

4 stycznia
Masz ulubiony cytat, do którego wciąż wracasz? Co to jest i dlaczego tak cię porusza?

Szczerze mówiąc nie ma wielu cytatów, które biorę sobie do serca i zaczynam podporządkowywać im swoje życie. Raczej jest tak, że natknę się na aforyzm, który w jakiś sposób mnie zainspiruje, ale szybko o nim zapominam. Ostatnio na przykład bardzo zapadły mi w pamięć przeczytane gdzieś słowa Walta Disneya 'Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to możesz także tego dokonać'. Nie raz i nie dwa zdarzało się tak, że rezygnowałam ze swoich marzeń tylko dlatego, że brakowało mi wiary, by spróbować. By chwycić za rogi przysłowiowego byka i zawalczyć o szczęście. A tak nie powinno być.  Bo rzeczywiście, każdy marzyciel jest, a przynajmniej powinien być odważny. Bo jesteśmy w stanie tworzyć w swojej głowie wyśnione scenariusze, wyobrażać sobie nas samych w chwili, gdy sięgamy nieba. I skoro mamy przed oczyma te obrazy, wiemy, że mogą się spełnić. Wystarczy tylko podjąć kroki, by je urzeczywistnić. Czasem to może zająć kilka chwil, czasem miesiąc czy rok. Ale się uda. Jeśli tylko będziemy chcieć.

piątek, 3 stycznia 2014

Wyzwania dzień trzeci

3 stycznia
Co jest numerem 11 na twojej "bucket list"?
"Bucket list", to nic innego, jak lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Bardzo denerwuje mnie, że nie mamy na to jakiegoś zgrabnego określenia, dlatego wolę nazywać to po angielsku. Ja swojej własnej listy nigdy wcześniej nie miałam, aczkolwiek już kiedyś myślałam, coby takową stworzyć. Nie było jednak czasu, chęci a może odwagi, by w jakiś sposób zobowiązać się do wykonania tych rzeczy, a przynajmniej spróbowania. Jednak to roczne wyzwanie ma być bodźcem nie tylko do pisania, ale też podejmowania innych działań, jak na przykład stworzenie takiej właśnie bucket list.

A wracając do zadania - na mojej nowo powstałej, całkiem pokaźniej liście, pozycję numer 11 zajmuje zdanie prawa jazdy za pierwszym podejściem :)

Wyzwania dzień drugi

2 stycznia
Czy kiedykolwiek stworzyłaś postanowienie noworoczne, którego dotrzymałaś?
Przez pewien czas nawet nie podejmowałam się próby spisywania postanowień noworocznych. Wiedziałam, że to zwykła strata czasu, przynajmniej w moim wypadku. Zrobiłam sobie listę jeden jedyny raz w życiu. Miała pokaźną liczbę punktów, dość długo się nad nią zastanawiałam. Ostatecznie, po kilku tygodniach ją zgubiłam. Odnalazła się gdzieś w połowie roku, trochę się w moim życiu pozmieniało, dlatego wykreśliłam z niej te punkty, które były już niemożliwe do spełnienia. Potem znowu gdzieś ją zapodziałam i zobaczyłam ją dopiero po nowym roku. Przeczytawszy wszystkie punkty, okazało się, że nawet jednego z nich nie dotrzymałam... Może w tym roku się to zmieni? Ale na razie nie mam sił, by brać się za listę.

Wyzwania dzień pierwszy

1 stycznia
Gdzie byłaś ostatniej nocy, gdy 2013 zmienił się w 2014? Czy było to miejsce, w którym chciałaś być?
W tę magiczną chwilę, gdy świat postarzał się o kolejny rok, stałam przed domem mojego starszego brata, Marcina. Razem z nim, Madzią, Krzyśkiem, Gosią, Stasiem, Bestią, moimi rodzicami i Adasiem żegnaliśmy rok 2013, mając nadzieję, że właśnie rozpoczyna się coś lepszego. Że czeka nas kolejne 365 dni, podczas których będziemy spełniać swoje marzenia, nabierać nowych doświadczeń i po prostu żyć. Żyć pełnią życia, w szczęściu, miłości i zdrowiu. Symbolicznie złożyliśmy sobie życzenia i wypiliśmy symbolicznego, ruskiego szampana prosto z butelki.
Tak, chciałam tam być. Czułam się szczęśliwa, będąc właśnie tam, świętując właśnie z tymi ludźmi. Tam czułam się potrzebna i kochana. Tamtego wieczoru dowiedziałam się co nieco o sobie i o innych, którzy tam byli. Pomogli mi gdy tego potrzebowałam i bardzo skutecznie odwiedli moje myśli od problemów. Nawet, gdy przyjaciele zawiedli i wywołali smutek i łzy na mojej twarzy. Po raz kolejny moi bracia udowodnili mi, że mogę na nich liczyć, bez względu na wszystko. A Madzia utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest najlepszą bratową jaką można sobie wymarzyć :)

365 Days of Writing Prompts

Przyjaciółka podrzuciła mi pomysł, żeby podjąć się takiego właśnie wyzwania. Trudno przełożyć tę nazwę dosłownie, dlatego w moim tłumaczeniu znaczy to tyle, co 365 dziennych bodźców do pisania. Polega to na tym, że każdego dnia mamy odpowiedzieć na jakieś pytanie lub wykonać zadanie, którego efekty musimy później opisać. A to wszystko po to, żeby pisać, pisać i jeszcze raz pisać, każdego dnia. Nie obiecuję, że będę w stanie dodawać posty rzeczywiście codziennie (na przykład dziś mam już dwa dni opóźnienia), ale teksty będę przygotowywać zgodnie z planem. Będą pojawiać się jako osobne notki, a przeplatać je będę "standardowymi" postami :)